Dwa lata temu sytuacja była bardzo dramatyczna. Niewiele brakowało, a Europejska Demokracja upadłaby zanim się narodziła. Na szczęście miała swych wiernych Strażników. Ocalała. Potem było już z każdym dniem lepiej. Po upublicznieniu rozkazów kanclerz Angeli Merkel Dylematy co do przyszłosci dokumentu były już czysto teoretyczne... Demokracja nie jedno ma imię :-)
Po latach, Free Your Mind znów przypomniał mi, że pojęcie "demokracji" to pełen najróżniejszych znaczeń wór bez dna. Warto o tym pamiętać szczególnie w czasach, gdy medialne bajania o procesie dalszej "demokratyzacji" UE - na jego koniec mielibyśmy dotrzeć do mitycznego modelu "europejskiej demokracji" - towarzyszą rzeczywistemu braniu ludu za twarz...
Informacje które pojawiają się w mediach po przeforsowaniu traktatu mają kuriozalną, socrealistyczną formę.
Traktat, niczym wesoły pegeerowski traktor z traktorzystką, ma wjechać w nasze życie, przeorać się przez ugór narodowego zaścianka i zapewnić każdemu z nas życie piękne, spokojne i dostatnie. Dziennikarze z entuzjazmem zamieniają się w propagandzistów i piszą np. tak:
1 grudnia 2009 roku wjedzie w życie Traktat Lizboński. Dokument na zawsze odmieni Unię Europejską i na dobre wprowadzi ją w XXI wiek. Pozwoli też skuteczniej radzić sobie z wyzwaniami, jakie przynosi współczesny, zglobalizowany świat.
Trzeba pogodzić się z regułami (Riebiata! Smirno!!!) "europejskiej demokracji".
Z jednego, ważnego powodu. Nie ma dokąd zwiać!
Kto nie wierzy, niech poczyta:
Komentarze