Komentarze, które pojawiły się w blogosferze po zwolnieniu Anity Gargas z TVP to kolejny dowód postępującego "upartyjnienia" blogerów. Poza, od dawna upartyjnionymi, "ich lemingami", pojawiły się (?) "nasze lemingi".
(źródło: niepoprawni.pl)
Wśród naszych komentatorów od dawna popularny jest kpiarski obraz "leminga", czyli zwolennika "nie-naszych" partii. Takiego, który z miłości do swojego idola lub całej ukochanej formacji, byłby w stanie - po najdelikatniejszej sugestii wielbionego przywódcy (najlepiej z PO lub z SLD) - od razu biec w stronę morza, aby samobójczo rzucić się w odmęty fal.
Taki bezmyślny "wykształciuch" popiera np. idee obniżenia podatków, a gdy jego ugrupowanie podniesie podatki, zawoła : ""bardzo dobry ruch!", "historyczna konieczość!". Leming zachwyca się ideą JOW, a gdy jego partia wycofuje się z pomysłu, leming tłumaczy "to drugorzędna sprawa!", "jest tyle wazniejszych problemów do rozwiązania". Nie ma takiej możliwości, aby klasyczny leming w jakiejkolwiek sprawie skrytykował swych idoli... W razie potrzeby, każde łajdactwo przedstawi jako zachownie godne, rozsądne, propaństwowe... Mimo wyższego wykształcenia, a czasem nawet wybitnej inteligencji i dobrych chęci, jako komentator polityczny jest klasycznym partyjnym pałkarzem.
A co z "naszymi" komentatorami? To najczęściej bezkompromisowi antykomuniści! Dlatego gdy tylko zwolnienie Anity Gargas związane zostało z emisją filmu o "Towarzyszu generale", "nasi" zaczęli podpisywać się pod protestem. Nie mieli wątpliwości, że sprawa jest skandaliczna, a jednocześnie symboliczna. Generał-zbrodniarz ma na rękach krew, a czerwona hydra po tylu latach znów podnosi łeb mordując medialny pluralizm uosabiany przez panią Gargas....
Gdy okazało się, że swój udział w zwolnieniu p. Gargas miało także PiS, "nasi" zaczęli bagatelizować sprawę. Co więcej, na tych którzy - tak jak eurodeputowany Marek Migalski - nadmiernie emocjonalnie protestowali przeciwko zwolnieniu dziennikarki rzucili się z dziką furią. Migalski, ich niedawny idol, genialny, przenikliwy, nieomylny socjolog, nagle stracił wszystkie swoje atuty i uznany został nieomal za idiotę i sprzedawczyka.
Takie wolty "naszych" zdarzały się już wielokrotnie. "Nasz elektorat" popadł w relatywizm. Bliźniacze sytuacje i zachowania polityków, oceniał w zależności od tego "kogo" dotyczyła sprawa. Najbardziej charakterystyczny przykład, to usprawiedliwianie polityka, który publicznie napadł na swego byłego kolegę partyjnego z powodu nieprzestrzegania "wartości chrześcijańskich", mimo że sam zachowywał się dokładnie tak samo jak potępiany kumpel...
Do popularyzowania podobnych zachowań przyczynił się także najzdolniejszy (w mojej ocenie) z polskich polityków ostatniego trzydziestolecia, czyli Jarosław Kaczyński. Po mistrzowsku, wykorzystując antykomunistyczną retorykę, mimo medialnej wrogości, zbudował silne, sprawne ugrupowanie polityczne. Dopiero po jego dojściu do władzy okazało się, że Prawo i Sprawiedliwość ma swój sposób na "praktyczny antykomunizm". Werbalnie było partią domagającą się dekomunizacji. W praktyce wyglądało to inaczej. Przynależność do PZPR nie była żadną przeszkodą do obejmowania wysokich stanowisk z nadania PiS. Stąd kariery Jasińskiego, Kostrzewskiego, Kaczmarka itp. Politycy PiS uznali, że komuniści dzielą się na "naszych" i "nie-naszych". Przez dłuższy czas "czerwoni" z PiS mieli dobrą renomę i nikt nawet nie zwracał uwagi na ich przeszłość. Sytuacja nieco zmieniła się po awanturze z Kaczmarkiem. "NIE ZNALIŚMY JEGO PRZESZŁOŚCI" - ponuro żartował wtedy szef PiS. O innych ludziach z PZPR w PiS nie wspominając...
Taka jest polityka. Taka była i taka będzie. Trudno mieć pretensje do polityków, że są profesjonalistami i wykonują swój zawód (taki dżob!) najlepiej jak potrafią.
Zaskakująca jest za to postawa bezpartyjnych (?) komentatorów i ogółu "naszych" wyborców. To największy problem polskiej prawicy. Wyborcy nie chcą niczego wymagać od swoich idoli. Kochają ich miłością bezwarunkową. Usprawiedliwią ich każde łajdactwo... Zupełnie jak "lewicowe lemingi".
Inne są tylko obiekty miłości.