"Dziennikarskie śledztwa" w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem zaskakują coraz to nowymi ustaleniami. Właściwie nikt już nie trzyma się pierwotnej wersji na temat przyczyn katastrofy (piloci nie znali rosyjskiego, lecieli pierwszy raz tym samolotem, mieli zepsute zegarki, godzinami kołowali nad lotniskiem, za sterami siedział sam Prezydent...). Sprawa była wielokrotnie opisywana na Salonie24.
Tym razem zwracam uwagę tylko na jedną skromną informację, podaną przez... RMF FM!
Biuro Ochrony Rządu pyta Prokuraturę Wojskową i Prokuraturę Okręgową w Warszawie, gdzie jest broń funkcjonariuszy, którzy zginęli w Smoleńsku - podaje RMF FM. Reporterzy radia ustalili, że broń wciąż jest w Rosji.
Nie ma przede wszystkim siedmiu pistoletów tupu Glock. Nie oddano również kamizelek kuloodpornych, radiotelefonów, które mieli funkcjonariusze, a także ich legitymacji. Rosjanie już w pierwszych tygodniach po tragedii przekazali polskim służbom rzeczy osobiste wszystkich uczestników tragicznego lotu, jednak - jak się okazuje - zatrzymali sprzęt ochrony prezydenckiej. Ten sprzęt znajduje się w posiadaniu prokuratury rosyjskiej - powiedział reporterom RMF FM prokurator Zbigniew Rzepa. Dodał, że najprawdopodobniej jest on potrzebny Rosjanom w ich śledztwie.
BOR wysłał zapytania do wszystkich prokuratur, które prowadzą śledztwa związane z tragedią. Biuro zwróciło się do prokuratury, bo - jak nieoficjalnie dowiedzieli się reporterzy RMF FM - każdy sprzęt w Biurze Ochrony Rządu musi być zewidencjonowany.
Jak tak dalej pójdzie, prokuratorzy zabrną ze swymi pytaniami znacznie dalej niż najobrzydliwsi z blogowych "spiskowców".
Po pytaniu "gdzie jest broń funkcjonariuszy BOR?", powinno pojawić się kolejne. "Czy ktoś z niej strzelał?